Zdarzyło mi się pracować dla tzw. „trudnego” pracodawcy. Kim był? Była to kobieta, bardzo konkretna i bardzo wymagająca. Czy trudna? Oceńcie sami.
Kilka lat temu podjęłam wymarzoną pracę. Wymarzona firma, branża marketingowa, wszystko jak z obrazka, który sama namalowałam. Po tygodniu okazało się, że obraz zaciera się… Wymarzona praca okazała się koszmarem, a pracownicy czuli się przytłoczeni. Dlaczego? Przełożona okazała się tytanem. Tytanem pracy. Poza pracą nie miała żądnego życia prywatnego, życie zawodowe było jej całym światem. Każdy pracownik o tym wiedział. Plotkowano, szeptano, narzekano ale nikt nigdy nie odważył się powiedzieć tego wprost pani dyrektor. Aż do momentu gdy pojawiłam się ja. Po dwóch miesiącach niemal nieustannej pracy, bezsennych nocy, weekendów pełnych stresu stwierdziłam „wóz albo przewóz”. Postanowiłam porozmawiać z szefową, dla której wszyscy pracowali za mało, byli za mało efektywni. A w rzeczywistości sama jej obecność, ostry ton głosu, ciągłe „wzywanie na dywanik” z powodu drobnych spraw sprawiały, że pracownicy byli sparaliżowani.
W poniedziałek, po dwóch miesiącach pracy, postanowiłam porozmawiać z szefową. Wszyscy pracownicy w niedzielę kombinowali co by tu zrobić żeby tylko nie iść do pracy, co zrobić, żeby ją zmienić albo co zrobić aby schować się przed przełożonym. Wiecie co zrobiłam? Poszłam do jej biura, spokojnie porozmawiałam. Okazało się, że owa „toksyczna” pani nie miała pojęcia, że tak działa na ludzi, że ktokolwiek jej się boi.
Moja rozmowa odbiła się szerokim echem wśród pracowników, odbyło się zebranie, podczas którego, uwaga, szefowa przeprosiła wszystkich pracowników i obiecała poprawę. I poprawa naprawdę nastąpiła.
Czasami trudny pracodawca nie wie o tym, że jest trudny, a rozmowa jest w stanie zdziałać cuda.